Chyba nigdy nie myślałam, że tu powrócę. Z trzęsącymi się łapami szłam przed siebie. Przekroczyłam już granicę Srebrzystego Blasku i moim oczom ukazała się opustoszała polana, na której kiedyś wszystko świętowaliśmy, bawiliśmy się, oraz obchodziliśmy urodziny człownków. Spojrzałam na jaskinie- Opuszczone i zaniedbałe. W niektórych, zadomowiły się jaskółki. Wszystko runęło. Cisza przekrzykiwała ciszę. Nic więcej. Usiadłam na środku łąki i spojrzałam przed siebie. Gdyby teraz byli tu inni, nie pozwolili by mi tak bezczynnie siedzieć. Ta Wataha zawsze była żywa. Żywsza niż inne. Postanowiłam odwiedzić jeszcze inne miejsca. Odwiedziłam rzekę, las zakochanych, miejscówkę medyka, a na końcu poszłam do jaskini Alphy. Wszędzie pusto. Usiadłam w wejściu.
-Niezłe widoki stąd miała.- Odparłam z lekkim uśmiechem.
Nagle rozglądając się, w oddali coś zobaczyłam. Jakby zarys postaci. Może to tylko promienie zachodzącego słońca płatają mi figle? A może rzeczywiście ktoś jeszcze tu zabłądził?
<Jeżeli ktoś tu jeszcze zagląda to może odpisać.>
Wataha Srebrzystego Blasku
29 wrz 2017
24 maj 2016
Powrót i wyniki konkursu!
A więc powracam z wyjazdu! Znów można wysyłać do mnie opowiadania, czekam.
A jeśli chodzi o konkurs - z racji tylko dwóch zgłoszonych opek odbyła się ankieta. Wyniki są w miarę wyrównane, z przewagą 2 głosów na Ori. Tak więc tytuł Zwycięzcy ląduje u Elaine. Gratulacje!
A jeśli chodzi o konkurs - z racji tylko dwóch zgłoszonych opek odbyła się ankieta. Wyniki są w miarę wyrównane, z przewagą 2 głosów na Ori. Tak więc tytuł Zwycięzcy ląduje u Elaine. Gratulacje!
Sharemoon
[Bądźcie dumni, nie zapomniałam od razu dodać Ori tego tytułu! xdd]
15 maj 2016
Wyjazd
A więc zacznijmy od tego, że jadę do Afryki ratować latające Lamy Polarne. A tak na poważnie to do jakiejś nikomu nieznanej, polskiej miejscowości. Tak więc nie będzie mnie przez tydzień i nie będe w stanie wstwiać opowiadań (których i tak pewnie by nie było xd). Więc wszytskie opowiadania (których pewnie nie będzie) wysyłajcie do Peruny, na howrse cmagda93.
Dobranoc wszystkim,
Sharemoon
Od Elaine - "Spokojne spacerki" (konkurs)
Jak zwykle muszę zacząć zdaniem, że spacerowałam sobie po lasku... Więc
żeby było oryginalniej napiszę, że po nim pełzłam usiłując naśladować
dżdżownicę. Nie śmieszne ;-; nawet jeśli wyobrazisz sobie mnie, lekko
mrocznawą osóbkę, wciśniętą w długą do ziemi, różową (obowiązkowo róż
odcieniu typowo "Barbie"), z tysiącem tandetnych, mieniących się
brokatem na kilometr koronek, falbanek i kto wie, czego tam jeszcze
(oczywiście, odcień "Barbie"-róż będzie pojawiał się we wszystkich
sferach tego jakże ślicznego ubioru)... Do tego długaśny różowy kij
zakończony odblaskową, półmetrową gwiazdą (żeby z tych 100 km na pewno
było widać, że oto idę ja, by siać wokoło brokat i tandetę) i wielgachna
korona (miał być diadem, ale złamał się pod ciężarem tych wszystkich
plastikowych świecidełek...) na czubku mej głowy. Różowe rajstopki w
serduszka (nie, nie wiem jak zobaczysz te serca skoro są tego samego
odcieniu co wszystko...). I nawet jeśli dopiero teraz wyobrazisz sobie
mnie, pełzającą po trawie, sypiącą wszędzie brokat nie będzie to
śmieszne... Więc zostańmy przy spokojnym spacerze bez ani grama brokatu
(chwileczkę... *Otrzepuje spodnie z resztek brokatu*), wcale, a wcale
NIE ucieczką przed rozwścieczonym bratem pewnego miłego chłopaczka,
któremu z ogromnym bólem (wspominając te wszystkie darmowe pizze i
litrowe butelki coca-coli) musiałam złamać serce i którego wcale nie
zawlokłam do jaskini Leo. Ha, ha. Nie śmieszna jestem.
Więc moja historia rozpoczyna się właśnie tu kiedy wcale nie zrobiłam tego co wymieniłam powyżej i wcale nie potykałam się o wystające korzenie drzew. Więc szłam sobie spokojnym spacerkiem (umierając z wycieńczenia i zastanawiając sobie czemu do cholery ci wszyscy mili biedacy mają braci sportowców z upodobaniem do tej dyscypliny sportu jakiej jest bieg, łapiąc gwałtowne hausty powietrza i zastanawiając się ile kosztuje amputacja nóg i czy jest mnie na nią stać) podziwiając otaczający mnie wokół, zapierający dech krajobraz (resztki ludzkich i zwierzęcych szczątek, ponieważ znajdowałam się właśnie w tej najmroczniejszej części lasu gdzie z takim upodobaniem uprawiane są zabójstwa i samobójstwa i gdzie wielkie drapieżniki tak uwielbiają polować). Spacerowałam wokół dębów (a raczej ich spleśniałych resztek) i wdychałam opary lasu (wróć: wdychałam cudowny zapach rozkładających się ludzkich (i zwierzęcych) szczątek oraz jakże przyjemny zapach pleśni i innych cudów natury). I wtedy nagle (brat Willa (tak miał na imię owy nieszczęśnik, którego nawet nie było mi szkoda) dopadł mnie i zaciupał nożem/udusił/poderżnął gardło/poodrywał wszystkie kończyny i zostawił mnie konającą/powiesił/bił pięściami tak długo aż umarłam/zrobił coś innego, równie złego - taki przynajmniej był zakładany przeze mnie scenariusz) z krzaków nieopadal wyskoczył (duch Willa, by razem z bratem wyrządzić mi jedną z tych krzywd śmiejąc się okrutnie) śliczny, puchaty zajączek! I niestety (postanowili, że będą mi odcinać każdą najmniejszą część ciała, powoli, w dziesięciominutowych odstępach czekając aż się wykrwawię i zostawiając sobie moją odciętą głowę jako trofeum) szybko (moja śmierć nie miała nastąpić) uciekł. Zrobiło mi się (bardzo niemiło: moja to wina, że zakochał się akurat we mnie?! Debile) troszkę smutno, ponieważ (liczyłam na jeszcze więcej chłopaczków w stylu Williama i więcej darmowych obiadów w moim życiu) tak kochałam zajączki!
I tutaj wracam sobie do domu, by napisać wierszyk o zajączkach, a NIE jestem skazana na zabicie brata Willa, ale najpierw jeszcze dwukilometrową ucieczkę z duszą na ramieniu.
Ha, ha, ha... No widzisz? Nie potrafię być śmieszna. (I nie potrafię utrzymać żadnego Willa przy życiu...)
Więc moja historia rozpoczyna się właśnie tu kiedy wcale nie zrobiłam tego co wymieniłam powyżej i wcale nie potykałam się o wystające korzenie drzew. Więc szłam sobie spokojnym spacerkiem (umierając z wycieńczenia i zastanawiając sobie czemu do cholery ci wszyscy mili biedacy mają braci sportowców z upodobaniem do tej dyscypliny sportu jakiej jest bieg, łapiąc gwałtowne hausty powietrza i zastanawiając się ile kosztuje amputacja nóg i czy jest mnie na nią stać) podziwiając otaczający mnie wokół, zapierający dech krajobraz (resztki ludzkich i zwierzęcych szczątek, ponieważ znajdowałam się właśnie w tej najmroczniejszej części lasu gdzie z takim upodobaniem uprawiane są zabójstwa i samobójstwa i gdzie wielkie drapieżniki tak uwielbiają polować). Spacerowałam wokół dębów (a raczej ich spleśniałych resztek) i wdychałam opary lasu (wróć: wdychałam cudowny zapach rozkładających się ludzkich (i zwierzęcych) szczątek oraz jakże przyjemny zapach pleśni i innych cudów natury). I wtedy nagle (brat Willa (tak miał na imię owy nieszczęśnik, którego nawet nie było mi szkoda) dopadł mnie i zaciupał nożem/udusił/poderżnął gardło/poodrywał wszystkie kończyny i zostawił mnie konającą/powiesił/bił pięściami tak długo aż umarłam/zrobił coś innego, równie złego - taki przynajmniej był zakładany przeze mnie scenariusz) z krzaków nieopadal wyskoczył (duch Willa, by razem z bratem wyrządzić mi jedną z tych krzywd śmiejąc się okrutnie) śliczny, puchaty zajączek! I niestety (postanowili, że będą mi odcinać każdą najmniejszą część ciała, powoli, w dziesięciominutowych odstępach czekając aż się wykrwawię i zostawiając sobie moją odciętą głowę jako trofeum) szybko (moja śmierć nie miała nastąpić) uciekł. Zrobiło mi się (bardzo niemiło: moja to wina, że zakochał się akurat we mnie?! Debile) troszkę smutno, ponieważ (liczyłam na jeszcze więcej chłopaczków w stylu Williama i więcej darmowych obiadów w moim życiu) tak kochałam zajączki!
I tutaj wracam sobie do domu, by napisać wierszyk o zajączkach, a NIE jestem skazana na zabicie brata Willa, ale najpierw jeszcze dwukilometrową ucieczkę z duszą na ramieniu.
Ha, ha, ha... No widzisz? Nie potrafię być śmieszna. (I nie potrafię utrzymać żadnego Willa przy życiu...)
14 maj 2016
Od Peruny "Ziemniaczek bawi się w Alchemika Miłości. Nie mylicie się. " (Konkurs)
''Kto lubi pić łapka w górę! Tak, większość podnosi rękę. Bo w końcu, kto nie lubi pić tych bajecznie kolorowych drinków? Wszystkie kolory tęczy, zakręcone kompozycje smakowe i BĄBELKI!!! Albo wino? Takie eleganckie, szlachetne, afrodyzjak... A może mocna wódka, piwko na spotkanie z kolegami, "champagne" z jeszcze większą ilością bąbelków, czy grzaniec z miodem i imbirem na zimne wieczory? Mniam. Pewno już wam ślinka cieknie. Pamiętajcie jednak: NIE! NIE IDŹ DO BARU, ALKOHOL TO ZUO NAD ZUEM ZE WSZYSTKICH ZEŁ WCIELONYCH!!! (To bardzo ważne)..."
Na tym kolejny jakże zacny rozdział z mojej książeczki "Jak wiedzieć o wszystkim, co ważne" został zakończony pięknym trzemkropkiem. Jak ja kocham trzykropki! Są takie tajemnicze, pobudzają emocje, wyobraźnie, wciągają człeka w książkę (Nawet tą najbardziej beznadziejną). Pisarze z długim stażem i wieloma bestsellerami na koncie dawno o tym wiedzą, w końcu nie mieliby tak popularnych pisemek (Nie, ja NIE JESTEM taką pisarką. Ja chcę zdobyć sławę uczciwie... z milionem trzykropek...*Peszy się* Tyle, że ja je piszę z miłości! Nie oszukuję, belive me!). Tak w ogóle to moja lista ulubionych rzeczy jest, cóż... dość długa. Zakładając, że lista uwzględnia 10 miejsc, to: 10 miejsce- Noc, 9- Las koło Shinidae, 8- Ja, 7- bąbelki, 6- Tęczowe rzeczy, 5( Zaczyna się najważniejsza lista)- Zachód słońca, 4- Inne Anthro (Których jest już niestety bardzo mało), 3- nasz Klan, 2- Pisarstwo i 1- Niestety, muszę powiedzieć, ale to Raavuś.
Kurde, muszę to powiedzieć: Kocham Raavusia! Jest taki (ona jest płci żeńskiej, of course) SŁIIIIIIIIT!!!!!! Nie, nie jestem (by nie mówić brzydko lesbijką) homoseksualna. Po prostu kocham ją jako przyjaciółkę, siostrę, WSZYYYYYYYSTKOOOOO! Co nie zmienia faktu, że MOGŁAM mieć kiedyś chłopaka. Ale to były jakieś zje***e dzieciaki, więc nie chciałam. W ogóle, co tu gadać? Kocham mojego Muncia i nic tego nie zmieni. JEST MÓJ!
Nie mogę się pogodzić tylko, że inni z klanu za mną nie przepadają. A może tylko mi się zdaje? A może tylko ich przytłaczam tym durnym futrem?! (COFAM TO, moje futerko jest taakie mieńkie, jak papier Velvet, a ja lubię papier Velvet... i moje futerko)
Eeeem, czemu ja gadam sama do siebie? Za dużo w domu, Ziemniaczku. Idziemy na spacer. Z Raavusiem. Będzie on łączył 3 moje ulubione rzeczy: Las koło Shinidae (10), Zachódsłońca (5) i Munka (1).
<Z góry chce przeprosić za te duże litery, wtrącenia angielskie, błędy (Specjalne) i za chaotyczność. Ale miało być śmiesznie, więc poszłam na całość... dobra, na połowę całości. Opko jest jednocześnie dokończeniem Raave, która pisała do mię ok. 3 tyg. temu i dopiero teraz jej odpisałam (Ajm rili sorki Munciu!), więc: Raave, dokończysz?>
Na tym kolejny jakże zacny rozdział z mojej książeczki "Jak wiedzieć o wszystkim, co ważne" został zakończony pięknym trzemkropkiem. Jak ja kocham trzykropki! Są takie tajemnicze, pobudzają emocje, wyobraźnie, wciągają człeka w książkę (Nawet tą najbardziej beznadziejną). Pisarze z długim stażem i wieloma bestsellerami na koncie dawno o tym wiedzą, w końcu nie mieliby tak popularnych pisemek (Nie, ja NIE JESTEM taką pisarką. Ja chcę zdobyć sławę uczciwie... z milionem trzykropek...*Peszy się* Tyle, że ja je piszę z miłości! Nie oszukuję, belive me!). Tak w ogóle to moja lista ulubionych rzeczy jest, cóż... dość długa. Zakładając, że lista uwzględnia 10 miejsc, to: 10 miejsce- Noc, 9- Las koło Shinidae, 8- Ja, 7- bąbelki, 6- Tęczowe rzeczy, 5( Zaczyna się najważniejsza lista)- Zachód słońca, 4- Inne Anthro (Których jest już niestety bardzo mało), 3- nasz Klan, 2- Pisarstwo i 1- Niestety, muszę powiedzieć, ale to Raavuś.
Kurde, muszę to powiedzieć: Kocham Raavusia! Jest taki (ona jest płci żeńskiej, of course) SŁIIIIIIIIT!!!!!! Nie, nie jestem (by nie mówić brzydko lesbijką) homoseksualna. Po prostu kocham ją jako przyjaciółkę, siostrę, WSZYYYYYYYSTKOOOOO! Co nie zmienia faktu, że MOGŁAM mieć kiedyś chłopaka. Ale to były jakieś zje***e dzieciaki, więc nie chciałam. W ogóle, co tu gadać? Kocham mojego Muncia i nic tego nie zmieni. JEST MÓJ!
Nie mogę się pogodzić tylko, że inni z klanu za mną nie przepadają. A może tylko mi się zdaje? A może tylko ich przytłaczam tym durnym futrem?! (COFAM TO, moje futerko jest taakie mieńkie, jak papier Velvet, a ja lubię papier Velvet... i moje futerko)
Eeeem, czemu ja gadam sama do siebie? Za dużo w domu, Ziemniaczku. Idziemy na spacer. Z Raavusiem. Będzie on łączył 3 moje ulubione rzeczy: Las koło Shinidae (10), Zachódsłońca (5) i Munka (1).
<Z góry chce przeprosić za te duże litery, wtrącenia angielskie, błędy (Specjalne) i za chaotyczność. Ale miało być śmiesznie, więc poszłam na całość... dobra, na połowę całości. Opko jest jednocześnie dokończeniem Raave, która pisała do mię ok. 3 tyg. temu i dopiero teraz jej odpisałam (Ajm rili sorki Munciu!), więc: Raave, dokończysz?>
Konkursik + quiz!
Tak jak wczoraj obiecałam, będzie dzisiaj mały konkursik. Polegać on będzie na napisaniu opowiadania. Temat jest dowolny. Ale pewnie zapytacie: co to jest za konkurs, w którym nie ma określonego tematu? No właśnie, jest pewien warunek: ma być zabawnie. Im śmieszniejsze opko, tym lepiej! Na opowiadania czekam do jutra, do godziny 16. Pojawi się tez wtedy ankieta, w której będzie można zagłosować na najśmieszniejsze opowiadanie.
Oprócz konkursu pojawił się również quiz wiedzy o watasze. Jest to kilka, dokładniej 11 pytań związanych z całą historią jak i obecnym stanem bloga. Starałam się dobierać pytania, tak, żeby nie były zbyt oczywiste. Rozwiązując go polecam wyłączyć okno z blogiem, i nie podglądać, żeby było uczciwie. Jeśli chcecie możecie podzielić się wynikiem w komentarzu <;
Oprócz konkursu pojawił się również quiz wiedzy o watasze. Jest to kilka, dokładniej 11 pytań związanych z całą historią jak i obecnym stanem bloga. Starałam się dobierać pytania, tak, żeby nie były zbyt oczywiste. Rozwiązując go polecam wyłączyć okno z blogiem, i nie podglądać, żeby było uczciwie. Jeśli chcecie możecie podzielić się wynikiem w komentarzu <;
Sharemoon
13 maj 2016
Urodziny!
Witam was w jakże cudowny dzień 13-ego w piątek! Nie wiem jak wam, ale mi ten dzień zamiast pecha przynosi szczęście. Dostałam 5 z matmy, co nie dzieje się zbyt często xD
Ale do rzeczy: w niedzielę, czyli 15 maja WSB będzie obchodziło urodziny. A oczywiście wypadałoby coś w ten czas przygotować. Jutro więc na pewno pojawi się jakiś konkurs. Za to w niedzielę proponuję zrobić naszą tradycyjną, blogową imprezę. Czy godzina 19 wszystkim pasuje? Jak ktoś woli inną porę, to śmiało piszcie.
Ale do rzeczy: w niedzielę, czyli 15 maja WSB będzie obchodziło urodziny. A oczywiście wypadałoby coś w ten czas przygotować. Jutro więc na pewno pojawi się jakiś konkurs. Za to w niedzielę proponuję zrobić naszą tradycyjną, blogową imprezę. Czy godzina 19 wszystkim pasuje? Jak ktoś woli inną porę, to śmiało piszcie.
A więc szykujcie się,
Sharemoon
6 maj 2016
Od Anabel Do Kogoś - "Zagubiona"
Kolejny już dzień szłam po ziemistych ścieżkach. Przez ten uciążliwy
deszcz byłam przemoknięta do suchej nitki. Poza tym nigdzie nie
widziałam lasu, więc głodna jak pies, zgarbiona, z całym swoim
dobytkiem, dysząc jak lokomotywa wlekłam się przed siebie. Gdy nareszcie
przestało lać na niebie pojawiła się tęcza- znak nadziei. Ręką
odgarnęłam mokre włosy z czoła i ruszyłam dalej. W końcu na horyzoncie
pojawiła się jakaś wysoka budowla a dookoła niej mniejsze domki.
-Gdzie ja jestem, do diabła?-zapytałam cicho sama siebie i poczłapałam w tamtą stronę. Po drodze przeklnęłam zła, gdy mój stary but zrzucił podeszwę. A potem na domiar mojego szczęścia wdepnęłam w błoto. Skrzywiłam się i ruszyłam dalej. Gdy już doszłam do miasteczka zaczęła się burza. "Świetnie!"-pomyślałam. Wszyscy mieszkańcy ukryli się w domach. Nie miałam co liczyć na pomoc. Drżąc z zimna i zmęczenia brnęłam przed siebie. Potem wszystko zaczęło dziać się naraz. Burczenie w brzuchu- grzmot- chwilowy lęk i niekontrolowana przemiana w wilka. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu, a tak mi się przynajmniej wydawało. Najchętniej położyłabym się w rynsztoku na wieki wieków, ale po prostu nie mogłam. Dowlekłam się jeszcze do jakiegoś lasu trzepiąc się jak osika. Gdy wreszcie korony drzew zatrzymały deszcz, położyłam się, nie - upadłam na poszycie z głuchym dźwiękiem. Nie wiem sama, ile tak leżałam, aż nie usłyszałam jakiegoś szmeru, a kątem oka nie dostrzegłam kształtu. Teraz wszystko się rozstrzygnie. Albo jestem uratowana albo stracona.
-Gdzie ja jestem, do diabła?-zapytałam cicho sama siebie i poczłapałam w tamtą stronę. Po drodze przeklnęłam zła, gdy mój stary but zrzucił podeszwę. A potem na domiar mojego szczęścia wdepnęłam w błoto. Skrzywiłam się i ruszyłam dalej. Gdy już doszłam do miasteczka zaczęła się burza. "Świetnie!"-pomyślałam. Wszyscy mieszkańcy ukryli się w domach. Nie miałam co liczyć na pomoc. Drżąc z zimna i zmęczenia brnęłam przed siebie. Potem wszystko zaczęło dziać się naraz. Burczenie w brzuchu- grzmot- chwilowy lęk i niekontrolowana przemiana w wilka. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu, a tak mi się przynajmniej wydawało. Najchętniej położyłabym się w rynsztoku na wieki wieków, ale po prostu nie mogłam. Dowlekłam się jeszcze do jakiegoś lasu trzepiąc się jak osika. Gdy wreszcie korony drzew zatrzymały deszcz, położyłam się, nie - upadłam na poszycie z głuchym dźwiękiem. Nie wiem sama, ile tak leżałam, aż nie usłyszałam jakiegoś szmeru, a kątem oka nie dostrzegłam kształtu. Teraz wszystko się rozstrzygnie. Albo jestem uratowana albo stracona.
Subskrybuj:
Posty (Atom)